"Lo Imposible"
- Michał Krzycki
- 25 gru 2020
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 26 gru 2020
Dramat katastroficzny produkcji hiszpańskiej, ale z amerykańską obsadą, oparty na faktach i wyglądający najlepiej ze wszystkich tego typu filmów, jakie w życiu widziałem – chyba nawet od „San Andreas” (choć trudno te filmy porównywać). „Niemożliwe” wygląda niemożliwie realistycznie, a dzięki przemyślanym efektom dźwiękowym brzmi również fenomenalnie. Ale dopiero kiedy dodamy do tego wszystkich aktorów odgrywających role członków rodziny, których na wakacjach dotknęła katastrofa, dostajemy film niemal kompletny, któremu dałem 9/10. Ta wysoka ocena jest jednak wypadkową jeszcze wielu elementów zawartych w scenariuszu.

Sam powód, że „Loimposible” jest historią prawdziwą, normalnie byłby raczej minusem – bowiem te wszystkie produkcje, które mniej lub bardziej muszą trzymać się pewnych ram fabularnych, uniemożliwiających twórcom podkoloryzowanie akcji tak, aby film nie był zbyt nudny (bo jak wiemy, życie nie wygląda jak film) – ale tu jest inaczej. „Niemożliwe” nie musi trzymać się żadnych ram typowych dla filmów hollywoodzkich i to nie tylko dlatego, że właściwie jest bardziej filmie europejskim, ale dlatego, że aktorzy dali z siebie wszystko, a wiele dramatycznych momentów to nie te, które oglądamy podczas najlepszych scen katastroficznych, jakie w życiu dane mi było zobaczyć na ekranie, ale w właśnie takich pojedynczych ujęć, które nie każdy może za pierwszym seansem zauważyć. Czasami jest to porywany przez falę samochód z płaczącym niemowlakiem wewnątrz, innym razem stosy trupów na drugim albo i trzecim planie, a szczególnie takie momenty jak pozostałości po nagle urwanym życiu – portfel z zabrudzonymi pieniędzmi i zdjęciem rodzinnym w środku, zabawki, rodzinne zdjęcia w rozbitych ramkach – to wszystko na każdym kroku przypomina nam o tym, że największy dramat dotknął mieszkańców Tajlandii, którzy nawet jeśli jakimś cudem przetrwali wszystkie fale tsunami, to i tak stracili swoje domy, pamiątki i nie mieli nawet dokąd wrócić. Przy tym całym dramacie, który dotknął mieszkańców Tajlandii, oni nadal pomagali turystom – z ich perspektywy raczej bogatym i obcym ludziom. Turystom pomagała lokalna społeczność, ale także służba medyczna – prawdziwi bohaterowie tamtych dni.
Film dzieli się na kilka części. W pierwszej dostałem już złe wrażenie samolotu zrobionego w CGI, co zawsze mnie zniechęca. No i mamy niewiele czasu na zapoznanie się z wątkiem rodziny, oczami której przyjdzie nam śledzić tragiczne wydarzenia. Normalnie uznałbym, że w tak krótkim czasie (bo katastrofa nadchodzi w filmie już niena, na początku) trudno się z nimi zżyć i tym samym bardziej przeżywać późniejsze wydarzenia, ale tak nie jest. W jakiś sposób Naomi Watts i Ewan McGregor nie pozostawiają złudzeń, że są kochająca się rodziną, podobnie jak trójka genialnych dzieciaków na planie, którzy grają swoich braci. Tom Holland – późniejszy Peter Parker w filmach MCU – musiał swoją rolą przyciągnąć uwagę możnych amerykańskiego kina, został też obok Naomi Watts wyróżniony. Jego filmowa mama musiała mieć łatwiej o nominację do żydowskiego Oscara, bo wyszła za aktora o jedynym słusznym pochodzeniu. Ale prztyczki na bok, bo trzeba przyznać, że aktorzy zasłużyli na masę nagród. Są na ekranie doskonali i niezapomniani. Warto zwrócić uwagę na dwóch najmłodszych chłopców, którzy jak na swój wiek, okazali się prawdziwymi tytanami ekranu. To niemal niespotykane zobaczyć taką klasę przed kamerą i to w tak poważnym dramacie, o tak silnej wymowie, gdzie zazwyczaj dziecko potrafi zepsuć klimat. Często przysłania się słabą grę aktorską najmłodszych krótkimi cięciami, doniosłą muzyką, która ma za zadanie wywołać u nas pożądane emocje pomimo niedociągnięć aktorskich najmłodszych widzów. Nie mam pojęcia, jak reżyserowi udało się wyciągnąć z tych dzieciaków takie emocje, ale kiedy krzyczą na ekranie w przerażeniu albo cieszą w płaczu z odnalezienia swoich bliskich, nie ma w tym ani grama fałszu, ani jednego ujęcia psującego efekt dramatyzmu.
Wspomniałem o kilku częściach, na które dzieli się „The Impossible” (tytuł międzynarodowy). Drugą jest stosunkowo niedługa część z główną akcją, największym hałasem, zniszczeniami, powodzią, bólem, krwią i szokiem. Nigdy jeszcze czegoś takiego na ekranie nie widziałem, a wiem jak wyglądają takie zniszczenia, bowiem widziałem film dokumentalny o tym wydarzeniu. Nie wiem, jak zrealizowano te sceny i nie chcę wiedzieć. Wystarczy mi fakt, że oddają takie dramatyczne fakty w sposób doskonały. Jeśli komuś udało się to obejrzeć w kinie, to punkt dla niego. Te sceny są stosunkowo krótkie w porównaniu do reszty, ale można by o nich napisać oddzielny test z analizą sukcesu reżyserskiego, montażowego i dźwiękowego, nie wspominając o aktorskim, w którym prawdziwym kunsztem wykazał się Tom Holland, ale także Naomi Watts. Osoby drugoplanowe także wyglądają na maksymalnie zaangażowane w oddanie dramatyzmu tamtych dni. Słabych punktów nie widać, wydaje mi się, że film powimnien dostać nagrody za najlepsze efekty wizualne albo specjalne.
Trzecią częścią jest spójna pod względem tempa i znacznie spokojniejsza. To podzielona na dwa miejsca akcji próba odnalezienia się członków rodziny. Dopiero w tym wolniejszym tempie możemy się przyjrzeć traumatycznym, dewastującym skutkom tsunami. Widzimy to na każdym kroku. Każda poznana przez nas postać wprowadza jakiś ciekawy wątek albo informację, rozbudowując znaczenie filmu o coś więcej niż dramat pojedynczej rodziny.

Wspomnę jeszcze tylko, że zanim dostajemy ostatnią część fabuły, która jest najkrótszą – pokazuje relację rodzinną, wspólny lot samolotem, słowa wzruszenia i ostatni widok na zdewastowany ląd – i chciałbym zakończyć podsumowanie niemniej ważnym elementem, bez którego nie dałbym „Niemożliwemu” oceny maksymalnej. Łącząc wszystkie te wspomniane elementy techniczne i aktorskie w jeden najbliższy perfekcji dramat katastroficzny, nie powinny umknąć naszej uwadze przemyślenia, które zapewne twórcy „Lo imposible” postawili sobie za bardzo ważne przesłanie. Pierwsze sceny rozmów między małżeństwem dają nam do zrozumienia, że żyjemy i stresujemy się sprawami błahymi, chociaż ewentualny brak zakupu lepszego domu albo strata pracy, już za moment mogą się okazać niewartymi zaprzątania sobie głowy. W jednej chwili mamy rozmowę o tym, że bohaterom filmu trudno jest zaplanować przyszłość, bo praca jest niepewna i tak dalej, a już za moment, dosłownie w pół minuty przeżycie całej rodziny graniczy z cudem. Zresztą poznając po drodze dramaty przypadkowo napotkanych rodzin, musimy zrozumieć, że sam fakt przeżycia jest wielkim wyróżnieniem i powinno się cieszyć z każdej chwili życia. Mało kto miał tyle szczęścia podczas powodzi. Następnie, kiedy fala opada, człowiek skupia się na szukaniu pomocy, przeżyciu, szukaniu pozostałych członków rodziny. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ojciec i dwóch najmłodszych synów nie przeżyli. Czy płakać z tego powodu, czy cieszyć się i dziękować Bogu, że mama odnalazła syna? Do tego dochodzi dylemat moralny, czy ryzykować swoje życie dla ratowania innych. Wątek pomagania innym jest tu bardzo ważny, choć filmowi daleko od łopatologii i nie podkreśla tego w jakiś szczególny sposób. Czy to w scenach akcji, czy w spokojniejszych, zawsze w tle widać masę rannych ludzi, opłakujących swoich bliskich, zagubionych, zrozpaczonych, każda z tych osób przeżywa jakiś własny, oddzielny, nieopowiedziany dramat. Te szczegóły nie powinny umknąć widzowi naturalnie kibicującemu protagonistom. To oczywiste, że film katastroficzny jest zawsze opowieścią o sile chęci przetrwania, instynktom samozachowawczym, ale dla mnie „Niemożliwe” przede wszystkim składania do tych dwóch przemyśleń, a mianowicie – siła miłości do siebie członków rodziny jest bezcenna i należy się cieszyć oraz być wdzięcznym za każdy wspólnie przeżyty dzień, bo wszystko co przyprawia nas na co dzień o złość i smutek, może się okazać nieistotne w chwili nagłej tragedii. Bardzo ważna jest też empatia i wiara w człowieczeństwo, co pokazuje wiele scen, na których widać, że wydarzenia tragiczne zazwyczaj łączą obcych sobie ludzi, którzy pomagają sobie wzajemnie w trudnych chwilach. Trudne chwile weryfikują bohaterów.
Na zakończenie mojego małego hołdu oddanego temu niemożliwie niesamowitemu filmowi swoim przydługim tekstem, napiszę jeszcze swoje spostrzeżenia rozwijające wątek cieszenia się z każdego małego pozytywnego faktu w naszym życiu. Potrzeba doceniania życia widoczna jest w „The Impossible” w wielu scenach. Zauważmy, że kiedy już mija pierwszy najgorszy moment dla matki i syna – odnajdują się w powodzi i przetrwali największą falę tsunami – kolejnym zmartwieniem jest brak reszty członków rodziny. Nawet kiedy dochodzi do sytuacji, gdy istnieje zagrożenie amputacją nogi, nawet to nie powinno być głównym zmartwieniem, bowiem łatwo zapomnieć, że jeszcze niedawno nie było wiadomo, czy w ogóle ktoś przeżyje katastrofę. Nawet gdy rodzina odnajduje się w końcu, ale istnieje ryzyko, że matka z powodu zbyt dużej utraty krwi nie przeżyje operacji, nie powinniśmy zapominać, że jeszcze moment wcześniej, oddałaby wszystko, aby jeszcze na chwilę ucałować swoich bliskich (i wzajemnie). Mam na myśli ten prosty fakt, o którym w codzienności zapominamy, skupiając się na negatywnych pierdołach i przy braku większych zmartwień – wywyższając te bzdury do poziomu prawdziwych problemów – a mianowicie, że zawsze mogło być gorzej. Jeśli hiszpański film „Niemożliwe” kogoś do tego nie przekona, to chyba już nic tego nie zrobi.
Comments