"Coś w człowieku" by Mika Waltari
- Michał Krzycki
- 13 sie 2024
- 4 minut(y) czytania
Co robi fan wszystkich tych słynnych powieści historycznych Waltariego po przeczytaniu każdej z nich? Pewnie czyta je po kilka razy. Ja wolę jednak póki co odkrywać te mało znane dzieła mojego literackiego idola. W ten sposób wciąż odkrywam nowe, raz na jakiś czas trafiam w antykwariatach na bardzo stare mikro-powieści i opowiadania, których nie wymienia się nigdy w przypadku skróconej biografii fińskiego mistrza pióra. Moim najnowszym "odkryciem" jest zbiór trzech opowiadań pt. "Coś w człowieku". Tytuł zaczerpnięto z pierwszego z trzech opowiadań, czy też mikro-powieści – ja nie odróżniam ich jednej od drugiej, choć stawiam, że pierwsza jest mikro-powieść, a co do innych to nie mam pewności.

Tytułowe opowiadanie skojarzyło mi się z innym mało znanym dziełem Waltariego pt. "Obcy przyszedł na farmę". Data powstania to 1939, ale czas akcji to wojna domowa w Finlandii podczas czerwonej rewolucji. Surowość i pesymizm, tragizm i poczucie bezsensowności towarzyszą czytaniu kolejnych kartek. Czas biedy, konfliktów i napięć. Powieści historyczne tego samego autora charakteryzują podobne klimaty, ale bardzo często okraszone niezwykłym humorem, który pozwala czytelnikowi na moment zapomnieć o wszechobecnym niebezpieczeństwie. Te starsze opowiadania takie nie są. Ale to nic złego. Nietrudno było mi znaleźć podobieństwa do najlepszych dzieł tegoż autora. Dokładnie to samo spojrzenie na ludzkość, dobro i zło, ale po prostu napisane bez krzty humoru, z którego Mika Waltari jest dziś znany, że nawet mroczne momenty historii potrafił okrasić czymś zabawnym. Nie wiem, czy faktycznie warto kierować te opowiadania do tej samej grupy docelowej, która kocha "Egipcjanina Sinuhe", "Trylogię rzymską" i inne słynne powieści. Nie ryzykowałbym. Moje uwielbienie dla dzieł tego autora przekracza jednak to, z czego jest on dziś najbardziej znany na całym świecie. Sądzę, że poznając te trudniejsze w odbierze opowiadania, lepiej rozumiem samego autora. Tutaj w każdym dramatycznym elemencie mogę dostrzec pewną analogię z powieściami, które wszyscy fani tak uwielbiają. Autor najpewniej zostawił cząstkę siebie w każdej z nich.
Czytanie tytułowego opowiadania "Coś w człowieku" powoduje dyskomfort. Od samego początku nie wiedziałem, do czego zmierza ta historia i czy nadal mam "kibicować" głównemu bohaterowi, który jednocześnie jest jej narratorem. Jak i wszyscy ci najbardziej znani protagoniści z książek Waltariego, popełnia od błędy, ale dosyć szybko ich ilość oraz waga wydają się zbyt duże, aby utrzymać do niego sympatię. Bardzo zacząłem go nienawidzić i życzyłem mu jak najgorzej, bo o ile jako dziecko mógł współuczestniczyć jako gwałciciel albo przyglądać się koledze, który bezkarnie obdzierał z godności ich koleżankę, o tyle miał resztę życia na to, aby te błędy próbować naprawić. Ta mikro-powieść jest torturą dla wrażliwych czytelników, którzy łatwo wczuwają się w historię, odbierają kartki papieru niczym ci nieszczęśni widzowie telenoweli opłakujący ekranową śmierć swojej ukochanej postaci. Jeśli szukają tu dobra, raczej go nie znajdą. Natomiast łatwo odnajdą te wszystkie podłe cechy ludzkie i pecha, które znają z powieści Waltariego. Na koniec jeszcze zrozumieją w sposób drastyczny, skąd ten tytuł i o czym dokładnie w człowieku pisał autor, czego szukał, bowiem zachowanie jednej z postaci na końcowych kartach daje pole do długich przemyśleń.
"Nie doczekać jutra" z 1937 roku napisane jest w podobnych klimatach, z tą małą różnicą, że zło wyrządzone na samym początku opowiadania jest przypadkowe. Gdyby nie śmiertelna powaga "Nie doczekać jutra", może porównałbym to do opowiadań detektywistycznych autora o komisarzu Palmu, jednak chyba nawet wtedy byłoby to porównanie nietrafne, bo poza tym, że mamy do czynienia ze zbrodnią / wypadkiem, bliżej temu opowiadaniu do tragedii albo dołujących klimatów rodem ze "Zbrodni i kary". Sprawiedliwość i wyrzuty sumienia, powolne popadanie w szaleństwo osób czujących wagę swoich czynów.... Nie są to rzeczy, które lubię czytać, ale dla swojego ulubionego autora przebrnąłbym przez wszystko, co ten kiedykolwiek napisał. Z innej beczki, Finlandia opisana na kartach tego opowiadania jest tak inna od tej z poprzedniego, że dla samych opisów warto przeczytać "Nie doczekać jutra". O ile poprzedni rozdział charakteryzował się nietypową dla tego pisarza postacią kobiety, o tyle w tym opowiadaniu możemy niemal dotknąć złożoności kobiet, o których Waltari tak często pisał w swoich najsłynniejszych dziełach. Jakże trudno było mi czasami zrozumieć, czego chce jedna z głównych bohaterek "Nie doczekać jutra", a jednocześnie tak trudno było mi rozgryźć jej sposób patrzenia na świat. Kiedy już wydawało mi się, że określiłbym ja jako próżną, zadziwiała mnie swoimi przemyśleniami. Kiedy chciałem przypisać jej jakąś cechę pozytywną, zniechęcała jakąś histerią albo inną irytującą cechą. Tak wyraźnie widać, że kobiety były dla Waltariego muzami, pragnieniem i zatraceniem.
Trzecie i ostatnie opowiadanie "Cztery zmierzchy" to ogromne zaskoczenie, szczególnie jeśli dwa pierwsze wprowadziły czytelnika w jeden odpowiednio dołujący nastrój, bowiem tutaj wszystko jest tak bardzo inne, jednocześnie mocno podobne do stylu, z którego znane są wszystkie największe powieści Waltariego. Jest to coś w stylu autobiografii z okresu zdaje się sprzed 1945 roku, a wnioskuję to po tym, że "Cztery zmierzchy" jest w dużej części czymś na kształt pamiętnika z czasów pisania legendarnego "Egipcjanina Sinuhe". Ale jak to jest napisane! Odnajdziemy w nim nie tylko ten wyjątkowy dla autora humor sąsiadujący przez bardzo cienką ścianę z powagą, refleksją nad życiem, ścieżkami losu, starzeniem się, zaprzepaszczonymi szansami, docenianiem prostych szczegółów w codzienności, ale co najciekawsze jest tu wielka dawka oniryzmu, którego jak sądzę, nie tylko ja w ogóle nie mogłem się spodziewać. Staram się sobie przypomnieć, w których powieściach występowała owa oniryczność, no i na razie nie mogę sobie przypomnieć niczego na granicy jawy i snu poza "Chińskim kotem". "Cztery zmierzchy" z 1949 roku warto polecić każdemu, kto przeczytał wszystkie wielkie powieści fińskiego mistrza pióra – szczególnie temu, kto wielokrotnie je przekartkował – aby miał on tę dodatkową przyjemność znajdowania cech wspólnych oraz prawdopodobnie inspiracji autora podczas ich pisania. Jest to też najtrudniejsza do opisania rzecz, którą do tej pory czytałem od Waltariego, bo z jednej strony jest to jakby podsumowanie jego życia, ale napisane w sposób tak tajemniczy, abyśmy nie czuli, że jest to typowa autobiografia. Po tym wiedziałem już, że chcę znowu przeczytać wszystkie te słynne powieści historyczne raz jeszcze, tym razem mądrzejszy o swoje lata i doświadczenia.
Sierpień 2024
Comentarios