"Buszujący w zbożu" by J.D. Salinger
- Michał Krzycki
- 7 godzin temu
- 3 minut(y) czytania
Statystycznie wychodzi na to, że większość książek, które czytam wygrzebana jest ze sklepowych koszów z promocjami. Nie są to jednak nigdy książki ocenione po okładce, ale takie, które i tak miałem w planie kiedyś przeczytać. O "Buszującym w zbożu" J.D. Salingera nie dało się nie wiedzieć, choć pewnie w Polsce nie jest to specjalnie poczytna pozycja, po prostu tytuł musi się kiedyś każdemu obić o uszy. Ja na przykład ogrywając "Postal" od studia Running with Scissors widziałem tę książkę wyraźnie wyeksponowaną, zastanawiałem się, dlaczego akurat ona... Taki na przykład Wojciech Cejrowski opowiadał kiedyś znaczenie jej tytułu oraz brzydził się jej wulgarnością – co okazuje się nawet wiązać z kontrowersjami, jakie wywołała po swojej premierze. Nie miałem jednak pojęcia, o czym ta książka jest i co autor starał się nią przekazać. Wiedziałem jedynie, że oto mam do czynienia z kolejną sprawdzoną lekturą, która nie tylko przetrwała próbę czasu, ale na Zachodzie stała się lektura obowiązkową i często pojawia się w popkulturze. Dzięki tej zupełnej niewiedzy o "Buszującym w zbożu", podszedłem do lektury uprzedzeń, ale i bez oczekiwań i to był dobry początek.

Kto nie lubi być pozytywnie zaskakiwanym książkami? "Buszujący w zbożu" przykuł moją uwagę od pierwszych stron swoją bezpośredniością. Wiem, że w Polsce odbiór "Buszującego w zbożu" jest mieszany, wielu zwyczajnie nie znosi czytać tej książki, wielu też uważa ją za przeciętną. Ja na przykład od początku do końca nie wiedziałem, do czego właściwie zmierza bohater i co autor chce za pomocą jego przeżyć przekazać czytelnikowi. Z każdym kolejnym przeżytym dniem opisanym przez głównego bohatera, domyślałem się, że chodzi o bunt przeciwko pozerstwu, fałszowi, przewidywalnej dorosłości, która z perspektywy dziecka albo młodzieńca zdaje się być niespełnionym oczekiwaniem, życiowym zawodem, nieodzowną porażką. Jednak trudno polubić tego protagonistę – Holdena Caulfielda. Starałem się go zrozumieć, kibicowałem mu, nawet współczułem. Jednak to jest tak skrajny indywidualista, maruda i dość antypatyczna postać, że miałem z tym trudność. O dziwo nie spowodowało to wcale mniejszego zaangażowania jego opowiadaniem z pierwszej osoby, bo napisane jest to w sposób oryginalny, tak intrygujący i naturalny, że z każdą stroną moje zainteresowanie rosło. Holden ma ten dar opowiadania, który nie pozwala słuchaczowi (opowiada on tę historię sam) odetchnąć, intryguje ciągłymi wątkami pobocznymi – nieraz są to rzeczy tak bardzo na marginesie, że aż dziw bierze, iż nie wytrącają one czytelnika z uwagi. Nieważne czy jest to nagłe spostrzeżenie o tym, co dzieje się z kaczkami w Central Parku podczas zimy, czy też akurat Holden przypomni sobie jakieś zdarzenie z przeszłości, to zawsze jest coś tak intersująco albo zabawnie opowiedzianego, tak że zastanawiamy się, jakie to będzie miało znaczenie dla głównego wątku – albo chociaż jakie to ma przesłanie, a może stanowi ukrytą przenośnię. No właśnie nie jestem pewien, czy warto doszukiwać się znaczeń. Zwyczajnie każda historyjka buduje postać protagonisty w naszej głowie, podpowiada nam, jak mamy go zrozumieć. Sam fakt, że nie muszę lubić protagonisty, a nawet dobrze go rozumieć, aby cieszyć się jego opowieścią, jest dla mnie jako czytelnika fascynujący.
Książka okazała się być bardzo kontrowersyjną jeszcze w dawnych czasach ze względu na niecenzuralny język i buntowniczą postawę jej głównego bohatera, ale później też była znana z tego, że zafascynowała zamachowców – jeden zabił Johna Lennona, inny próbował zabić Ronalda Reagana. Nagle jej pojawienie się w grze "Postal" nabrało dla mnie sensu. Osobiście jednak daleko mi do indywidualizmu i wręcz wyobcowania, jakie swoim zachowaniem i przemyśleniami przedstawia Holden Caulfield. Jednak kiedy trafia on w punkt, opisując irytujące zachowania bardzo wielu osób, za każdym razem odczuwam wielką satysfakcję, że ktoś jest tak uważnym obserwatorem otoczenia, wkurzającego zachowania ludzi, którzy jak się okazuje, niespecjalnie zmienili się od lat powiedzmy powojennych, no i jego wyjątkowo trafna krytyka tychże stanowi dla mnie coś w rodzaju wentylu negatywnych emocji. Myślę sobie wtedy – całe szczęście, chyba nie jestem jedyny.
Październik 2025




Komentarze